- Uważasz, że się tam odnajdziesz? - Zapytała partnerka Leona z turnieju, Mika.
Szli
przez park sącząc sok.
- Oni nie są tacy źli. Wszyscy się ich obawiają, bo po prostu ich nie znają. Zgoda. Może są trochę za bardzo pewni siebie i pyszni, ale tak naprawdę to są zwykli ludzie.
- Jednej rzeczy nie mogę jednak pojąć. Dlaczego Flaming wziął do zespołu akurat ciebie. - Zastanawiała się Mika.
- Tego to i ja nie wiem. Mimo że mają oni tę całą moc, swoje odoku to i tak bazują na zwykłych ruchach tanecznych. Mogę zatańczyć wszystko to co oni. Oczywiście bez tych fajerwerek. - Uśmiechnął się. Mika przejęła uśmiech. - Wiesz, że jest tam dziewczyna, która ma na imię tak samo jak ty?
- Serio? A ładna jest chociaż? - Zarechotała.
- Nie wiem. Nie było jej. Tylko o niej wspomnieli. Ale na pewno nie jest ładniejsza od ciebie.
Mika
spojrzała na Leona z gangsterską miną.
- Czuję dużo cukru. - Powiedziała przedłużając samogłoski. - Bardzo lubię ten park. - Rozejrzała się wokół siebie.
- Park Skaryszewski. Tutaj mieliśmy nasz pierwszy występ od Nadii. - Cofnął się pamięcią do tamtego dnia. - Pamiętasz jak zrobiłem skok szpagatowy? Kroki były za długie i spadłem ze sceny.
- Pamiętam. - Zaśmiała się. - Zawsze robiłeś duże kroki.
- To przez długość moich nóg. - Oburzył się.
- Coś jeszcze się tam wydarzyło? - Zmieniła temat.
- Niekoniecznie. Poznałem jednego z Dansurai. Jest w porządku, ale był na mnie trochę zły, bo śmiałem się z jego odoku. Był to rekin młot.
- Rekin młot? Śmiałeś się z odoku Deza? - Zapytała ze zdumieniem.
- Tak. - Zaczął. - Skąd znasz Deza? Nie wspominałem o nim.
- Kiedyś Dansurai przechodzili grupką i chwalił się on swoim odoku. - Wyjaśniła.
- No i miał czym się chwalić. Naprawdę robił wrażenie. - Pokiwał głową z uznaniem.
- To czemu się śmiałeś?
- Nie śmiałem, ale uśmiechałem. - Powiedział akcentując ostatnie słowo. - To było jeszcze zanim je zobaczyłem. Słyszysz to? - Zapytał rozglądając się dookoła.
Wśród
ćwierkotu ptaków i szumu drzew słychać było muzykę. Dochodziła
ona zza drzew.
- Chodźmy zobaczyć co się dzieje. - Powiedział z zapałem Leon i pobiegł w stronę drzew.
Mika
popędziła za chłopakiem. Wiedziała, że miał on hopla na punkcie
muzyki i tańca, ale jeszcze nigdy nie zobaczyła by ktoś pędził
jak on. Przedarli się przez drzewa, krzewy i znaleźli się w innej
alejce. Muzyka docierała do ich uszu z maksymalną siłą. Na środku
alejki znajdował się prowizorycznie rozłożony parkiet, pięć na
pięć metrów. Wokół byli zgromadzeni ludzie i dopingowali
tancerzy toczących ze sobą bitwę. Utwór, do którego tańczyli
był jednym z ulubionych Leona. Była to „Euphoria” autorstwa Dj
Street Style i Vanessa Mae. Utwór właśnie się rozkręcał.
Uderzyły basy. Na środek parkietu wyskoczył chłopak. Ubrany był
w luźne, przewiewne dresy i za dużą, czerwoną bluzkę. Na głowie
nosił czarną czapkę full-cap z białymi, nachodzącymi na siebie
literami N i Y.
Jego
ruchy były mocne i konkretne. Idealnie trafiały w bit utworu.
Wykonywał różne kombinacje. Od footwork'ów przez freeze'y aż po
power moves'y. Bazował głównie na ruchach breakdance'u.
Nagle
na parkiet wskoczył inny zawodnik. Ubrany był podobnie do
poprzedniego chłopaka. Głowę przykrywała mu natomiast czapka z
zaokrąglonym daszkiem.
- Wow. - Mówił Leon do Miki próbując przekrzyczeć muzykę. - Ale kozak!
Dziewczyna
się uśmiechnęła. Nagle wpadła na pewien pomysł. Machnęła do
DJ-a. Kiedy zwrócił on na nią uwagę wskazała na siebie i Leona.
Dyskdżokej zrozumiał i kiwnął głową. Kiedy „Euphoria”
dobiegła końca tancerze zeszli z parkietu. Mika szybko popchnęła
Leona by nikt nie zajął im miejsca. Chłopak nie wiedział co się
działo. Nagle znalazł się na środku parkietu. Odwrócił się i
zobaczył Mikę. Weszła na parkiet pewnym krokiem, kręcąc biodrami
i przechylając głowę z jednej strony na drugą.
- Co to ma być? - Zapytał z uśmiechem.
- Pokaż mi czemu wybrał właśnie ciebie. Czy może jednak ja nadawałabym się lepiej do jego zespołu? - Wykonała ruch ręką jakby zgarniała kurz z ramienia.
Tłum
zareagował wspólnym „Ooo...”.
- Mocna w słowach. Nie zapominaj, że jesteś tancerką jazzową. To – wskazał wokół siebie. - nie jest teatr.
- Królem hip-hopu to ty raczej też nie jesteś. Będziemy tańczyć czy chcesz jeszcze pogadać i odwlec swoją przegraną?
Tłum
ponownie zareagował. Leon zobaczył szatański błysk rywalizacji w
oku Miki.
- DJ! - Krzyknął za siebie.
Muzyka
wypełniła przestrzeń. Od pierwszych sekund piosenki zaczęli
krążyć wokół siebie. Mika wydała z siebie radosny pisk.
Zna
piosenkę... - Mruknął do siebie Leon.
Miał
rację. Utwór nazywał się „From Brooklyn To Jamski” autorstwa
Aya Waska Feat. M.O.P. & Afu-Ra.
Krążąc
Mika zaczęła udawać szczekanie na niektóre odgłosy piosenki.
Widać było, że się tym bawiła.
Zobaczymy
co z tego będzie. Pomyślał Leon. Ryzykuję.
Falą
wskoczył na środek parkietu. Zaczął od poppingu by szybko przejść
w czysty hip-hop. To była totalna improwizacja. Mika miała
przewagę. Znała utwór. Leonowi musiało wystarczyć te 10 sekund
krążenia wokół siebie, aby chociaż w zalążku poznać styl
piosenki. Określił wtedy odległości między bitami, kiedy są
mocniej zaakcentowane a kiedy mniej, czym różnią się poszczególne
ósemki. Wszystko to wyczytał już na samym początku.
Mika
nie zamierzała czekać. Runnig Man'em weszła do środka okręgu
przesuwając Leona na skraj. Znała dużo ruchów i trików
hip-hopowych, lecz one wszystkie były delikatnie to ująć, lekkie.
Leon zdał sobie sprawę, że jego taniec najprawdopodobniej też tak
wyglądał. W sumie czego można się spodziewać po tancerzach
jazzowych. Postanowił jednak to wykorzystać.
Zepchnął
Mikkę za okrąg. Jego ciało było przyzwyczajone do ruchów
sztywnych i linijnych. Idealnym odłamem hip-hopu jaki mógł
wykorzystać był waacking. Postanowił pokonać rywalkę szybkimi
ruchami rąk, podczas gdy jego korpus trochę odpoczywał od groovu.
Mimo,
że waacking wymyślili geje to bardzo lubił ten styl. W żaden
jednak sposób się z nimi nie utożsamiał. Po prostu tańczył jak
czuł.
Improwizację
chciał zakończyć serią piruetów.
Dez
byłby zazdrosny. Pomyślał.
Wszedł
w piruety a la seconde. W przeciwieństwie do znajomego z zespołu
Flaminga Leon bardzo dobrze opanował te piruety. Nogę trzymał na
jednym poziomie a ręce w drugiej pozycji jazzowej.
Nagle
zrobiło mu się potwornie gorąco. Ludzie zaczęli odsuwać się od
niego a potem uciekać. Przez brak koncentracji wypadł z obrotów i
przewrócił się. Kiedy jego błędnik przestał miotać się we
wszystkie strony jak woda na oceanie rozejrzał się wokół. Cały
sprzęt DJ zostawił i uciekł. Podobnie zrobiła reszta ludzi. Miki
też nie mógł dostrzec. Wszystko wydarzyło się potwornie szybko.
-
Co tu się stało?
***
- Akihiko!
Chłopak
usłyszał swoje imię. Odwrócił się. Ulicą biegł Shingo. Miał
na sobie krótkie spodenki i rozpiętą koszulę zarzuconą w biegu.
Akihiko
zatrzymał się i poczekał.
- A ty czemu się nie przebrałeś? - Spytał.
- Bo chciałem z tobą szybko porozmawiać.
- Słucham.
- Przejdźmy się. - Zaproponował Shingo.
- Właśnie idę do domu.
- Odprowadzę cię.
Ruszyli
dalej w drogę. Shingo zapiął koszulę i szybko zebrał myśli.
- To o czym chcesz porozmawiać? - Przypomniał Akihiko.
- O dzisiejszych prezentacjach.
Akihiko
westchnął.
- Skąd ja mogłem wiedzieć, że tak to się wydarzy?! - Krzyknął. - Bardzo się starałem z tym projektem. Wykonałem go. To się liczy! Sposób w jaki to osiągnąłem nie powinien nikogo interesować. Skąd w ogóle ta właścicielka dowiedziała się o tej akcji? Alarm ponownie włączyłem a drzwi zamknąłem. Z resztą nie ważne. Muszę to zrobić na nowo.
- Akihiko. - Zaczął Shingo. - Ja ciebie przepraszam. - Urwał.
Chłopak
spojrzał zdziwiony na swojego przyjaciela.
- Za co? Za wygranie? - Zaśmiał się. - To ja cię powinienem przeprosić za to, że ci nie pogratulowałem.
Shingo
spojrzał na Akihiko.
- To nie jesteś na mnie zły?
- Nie mam za co. Przeze mnie mógłby nawet ciebie oblać. Jedyną winną osobą jestem tu ja.
- Nie zadręczaj się.
- Coś ty! - Ponownie się zaśmiał. - Nie przejmuję się tym. Życie jest za krótkie na zadręczanie się. Zwłaszcza, że jestem Dansuraim. Muszę tylko znów nagrać wizytówkę. Chciałbyś może mi pomóc?
Do
Shingo powoli zaczęły docierać słowa Akihiko. Nie był na niego
zły. Co więcej, prosił go o pomoc.
- Jasne, że tak. Gdzie chcesz nagrać?
- W tym samym miejscu o wschodzie słońca. Mam pewien pomysł.
- Wziąć coś ze sobą?
- Nie. Po prostu przyjdź.
***
Karina
otworzyła oczy. Znajdowała się w jasnym pokoju. Zdjęła z siebie
kołdrę i wyjrzała przez okno. Aż po horyzont rozpościerał się
ocean.
- Co się stało? Pamiętam niedźwiedzia, sztorm a potem już nic. Miałam dopłynąć do Yuquot. Gdzie ja jestem?
Zdjęła
nogi z łóżka. Zauważyła, że ma na sobie piżamę. Jej ubrania
wisiały na wieszaku na drzwiach.
- Ktoś mnie przebrał? - Zastanawiała się. Powąchała się pod pachami. - I umył. - Dotknęła się bioder w poszukiwaniu bielizny pod spodniami piżamy. Ich jednak nie znalazła. - Ta... Dokładnie umył...
Wstała
i szybko przebrała się w swoje dawne ubranie. Ono też zostało
uprane. Ostrożnie chwyciła klamkę. Drzwi otworzyły się z
łatwością. Nikt jej tu najwyraźniej nie więził. Już miała
wyjść kiedy spostrzegła, że ktoś stoi naprzeciwko niej. Był to
wysoki jak na Azjatę mężczyzna. Włosy miał czarne a karnację
taką o jakiej śniło wiele kobiet w Vancouver. Był całkiem dobrze
zbudowany.
- Ohayō gozaimasu. - Przywitał się tym samym głębokim głosem jaki pamiętała jakby ze snu.
- Przepraszam, ale ja nie mówię po chińsku. - Usprawiedliwiała się Karina.
- To jest japoński. Ja trochę rozumieć przez angielski. My móc się rozmawiać. - Uśmiechnął się. - Chcesz jeść? - Pokazał na migi proces spożywania zupy. - Tabemono.
- Z chęcią zjem, tylko gdzie ja jestem? - Spojrzała dookoła.
- Ty na łódź. My ty zabrać tutaj pięć słońc temu. Ty prawie shindeiru. - Przechylił głowę w lewo, wystawił język i zamknął oczy. - Ja inoru – złożył dłonie razem. - za ty, żeby ty okey.
- Dziękuję bardzo. Wiele to dla mnie znaczy. A czy to pan mnie przebrał i umył?
- Hai. Ty cała w woda. Ty móc by być chora. A ocean... Kiite gokuraku mite jigoku. Szczęście, że ty tu.
Aha...
Czyli to on mnie przebrał i do tego jeszcze umył... Pomyślała.
Muszę na niego uważać. Mimo to chciał dobrze i mnie uratował.
Przynajmniej tyle zrozumiałam z jego marnego angielskiego.
- W porządku. Dziękuję.
- Dō itashimashite.
- Gdzie mogę zjeść?
- Proszę za mną.
Mężczyzna
ruszył korytarzem. Karina podążała za nim krok w krok.
- Przepraszam. Jak się pan nazywa?
Odwrócił
się do niej.
- Gomen nasai. - Złożył ręce i pochylił głowę. - Ja totalnie zapomnieć. Watashi wa Hideki desu.
- Ja jestem Karina. Miło poznać.
- Moje szczęście Karina-chan.
Ruszyli
dalej. Wyszli z korytarza i znaleźli się na głównym pokładzie.
Był tu bar, leżaki, mały basen i scena. Idealne miejsce na
odpoczynek.
- Irasshai. - Usłyszeli głos ze strony baru.
- Konnichiwa – Odparł Hideki.
- Socchi wa dare desuka? - Spojrzał barman na Karinę.
- Kochira wa Karina-chan desu. Hyōryū-sha.
- Ohayō Karina-chan. - Skłonił się.
- Ohayō. - Odparła Karina. - Przepraszam, ale nie mówię po japońsku.
- To żaden problem. - Uśmiechnął się. - Chciałabyś coś zjeść, napić się?
- Tak, po to tu przyszłam. - Odparła.
- Co mam ci podać?
Karina
spojrzała do karty menu stojącej na barze. Hamburger, frytki,
sałatka cezar. Karina głodniała na samą myśl o jedzeniu. Jej
apetyt jednak zmalał kiedy spojrzała na cenę. „Hamburger –
550¥; Frytki – 400¥”
- drogo.
- Niestety, ale nie mam pieniędzy.
- Jesteś naszym gościem, zamów cokolwiek chcesz. - Barman uśmiechnął się przyjaźnie.
Cokolwiek
chcę? - Zastanawiała się. - Ludzie płacą grube pieniądze, żeby
móc popłynąć takim wycieczkowcem a ja mogę ze wszystkiego
korzystać kompletnie za darmo? To jest trochę nieuczciwe.
Karinie
zaburczało w brzuchu.
Ale
patrząc na to z innej strony – pomyślała. - to co ja miałabym
innego zrobić. Byłam rozbitkiem na pełnym morzu. Nie mam teraz
nic. Jeżeli nie daliby mi nic do jedzenia to bym po prostu umarła
tu z głodu, tak samo jak gdyby mnie zostawili na oceanie.
- Poproszę dwa hamburgery, porcję frytek i sałatkę cezar.
- Coś do picia?
Karina
spojrzała do menu. Skoro jestem na statku na egzotycznej „wycieczce”
to może spróbuję coś nowego.
- Yyy... Poproszę... Awamori.
Japończycy
spojrzeli po sobie. Po chwili barman zwrócił się do dziewczyny.
- Wydaje mi się, że raczej teraz powinnaś osiąść na ziemi a nie wzbić się w przestworza. Jeżeli chciałabyś spróbować czegoś nowego to proponuję sok z rambutanu. Koktajl bogaty w witaminy B12 i C. Dobrze wpłynie na odporność.
- Dobrze to poproszę ten sok.
- Już się robi.
Barman
zniknął w drzwiach.
- Hideki? Dokąd płynie ten statek?
- Przez Honolulu i Tokio aż do wyspy Yamakage.
- Kiedy najbliższy port?
- Jutro w Honolulu. Stamtąd zadzwonimy do ambasady.
Czyli
jeszcze tylko jeden dzień raju, a potem z powrotem do Kanady... -
Pomyślała. - Do szarej rzeczywistości...
- Karina-chan. - Barman wrócił. - Koktajl z rambutanu raz. - Postawił przed dziewczyną sok w długiej szklance, przyozdobionej kolorowym cukrem po brzegach. - Posiłek będzie gotowy za kilka minut.
- Dziękuję bardzo. - Uśmiechnęła się i wzięła łyk soku. Po czym nie odstawiając szklanki od ust wypiła połowę dwa razy szybciej.
- Spokojnie nikt Ci tego nie zabierze. Tym koktajlem można się najeść a zaraz posiłek będzie gotowy. - Ostrzegł ją barman.
Karina
odstawiła koktajl.
- Jaki orzeźwiający! Co to jest ten rambutan?
- Rambutan to owoc pochodzący z Indonezji. Prócz niego są tu też maliny, borówki amerykańskie, sok z cytryny, mięta i kostki lodu.
- Rewelacja.
Kiedy
Karina zachwycała się napojem posiłek podano. Dwa ogromne
hamburgery rzucały cień na talerz pełen złotych frytek. Duża
miska sałatki cezar dopełniała piękny widok.
- O Boże! To jest ogromne! Dziękuję bardzo.
Zabrała
się do jedzenia. Prędko pochłonęła pierwszego hamburgera. Nie
wiadomo kiedy zniknęły frytki. Przy sałatce zwolniła. Hideki
postanowił wykorzystać ten moment na dowiedzenie się czegoś
więcej o Karinie.
- Pochodzisz z Kanady?
Karina
przełknęła zieleninę po czym potwierdziła.
- Z Vancouver.
- Możesz powiedzieć jak ty się znaleźć na morze?
Karina
wzięła łyk soku po czym w skrócie opowiedziała o sytuacji sprzed
kilku dni. Nie wspominała jednak nic o swoich tanecznych
umiejętnościach.
- Bea?! Uwaa! - Zareagował Hideki. - Sztorm nas złapał dwa dzień żeglugi a my znaleźć ty trzy dzień.
- Czyli ponad tydzień jestem poza domem...
- Hai.
- Karino. - Podszedł do nich barman. - Menadżer nie może teraz się z tobą spotkać, ale prosił, żebym ci przekazał, że możesz korzystać ze wszystkich atrakcji statku.
- Dziękuję to bardzo miło z jego strony.
- Proszę. To karta do kabiny. - Wręczył Hideki Karinie - Jeżeli czegoś ty potrzebować zwróć się do kogoś z obsługi statku. Każdy na pewno ci może pomóc.
Dziewczyna
dokończyła posiłek po czym wstała, podziękowała i udała się
na spacer po statku.
ROZDZIAŁ3←→ROZDZIAŁ5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz