- Styczniowa... to już niedaleko.
Leon szedł ulicą rozglądając się za studiem Flaminga. Było już
kilka dni po wygranym turnieju. Emocje nieco opadły i trzeba było
zacząć się zastanawiać nad daną mu propozycją. Długo nad tym
myślał. Jednak, mimo ostrzeżeń Nadii zdecydował się na trening
pod okiem mistrza. Postanowił sobie, że nie zmieni się za bardzo.
Nadal pozostanie tym samym Leonem.
Wyrósł
przed nim budynek. Był on zbudowany w starym stylu w jakim budowano
w przedwojennej Warszawie. Gdyby nie napis „Studio” i adres –
Styczniowa 27, miałby problemy z trafieniem.
Wszedł
od środka.
Długi
korytarz ciągnął się przed nim. Oświetlało je słabe światło
z jarzeniówek. Na czarnych ścianach po obu stronach wisiały obrazy
tancerzy w różnych pozach. Rozpoznał niektórych z nich takich jak
PacMan, Charles Weidman. Zatrzymał się jednak przy jednym obrazie.
Wykonane było w czarno-białych kolorach. Przedstawiało ono
tancerkę ubraną w jasną, rozwianą sukienkę. Stała na jednej
nodze. Druga zaś była wysunięta do przodu na flexie. Jej klasyczna
dłoń była wysunięta w górę. Tancerka miała czarne włosy.
Patrzyła w dal. Jej twarz ujawniała przeżywane emocje. Światło
padało na nią z góry. Leon od razu rozpoznał kim była ta osoba.
- Martha Graham. - Usłyszał za sobą głos. Odwrócił się. Stał za nim nie kto inny jak Nicolas Flaming. - Wielka osoba. Była prekursorem tańca nowoczesnego. Jej szkoła wciąż działa w Ameryce. Tańczyłem tam pewnego czasu. „Great dancers are not great because of their technique,...”
- „... they are great because of their passion.” - Dokończył Leon.
- Dokładnie. Cieszę się, że jednak zdecydowałeś się przyjść. - Wskazał ręką w stronę, w którą kierował się chłopak. - Chodźmy. Pokażę co i jak.
Na
końcu korytarza znajdowała się recepcja. Za ladą siedział
chłopak o blond włosach. Był zajęty jakimiś dokumentami. Kiedy Leon i Flaming podeszli do niego podniósł wzrok. Jego oczy były
koloru brązowego a spojrzenie głębokie. Co zdziwiło Leona zauważył
w nim o drobinę strachu.
Blondyn
wstał.
- Mogę coś dla pana zrobić? - Skierował swoje słowa do Flaminga nie spuszczając wzroku z Leona.
- Tak. Załóż kartę członkowską temu oto artyście. Wszystkie informacje masz w dokumentach w pierwszej szufladzie. Przygotuj jego własną szafkę i „starter pack”. Ja w tym czasie oprowadzę go po szkole.
- Oczywiście. Już się za to zabieram.
- Dziękuję. - Odparł Flaming i ruszył wraz z Leonem korytarzem znajdującym się po prawej stronie od recepcji.
- Coś z nim jest nie tak? - Spytał chłopak trenera.
- Z Conradem? Nic. Dlaczego pytasz?
- A tak jakoś. Nie ważne.
Przechodzili
obok drzwi, za którymi kryły się poszczególne sale taneczne.
- Głównie tutaj będą odbywać się treningi. - Wskazał na salę numer trzy. - Na początku będzie ci ciężko przystosować się do innych tancerzy z wiadomego powodu, ale to minie. Ty ich zaakceptujesz a oni ciebie. Nic na pewno ci się nie stanie dopóki tu jestem. Idź teraz do Conrada. Zaprowadzi cię do szatni. Jak się przebierzesz to zapraszam na salę. - Wszedł i zamknął za sobą drzwi a Leon udał się tam gdzie mu wskazał.
Conrad
siedział za ladą. Kiedy zobaczył Leona poderwał się na równe
nogi.
- Proszę. - Wysunął rękę. - Oto kluczyk. Starter Pack czeka już w pana szafce. Proszę za mną. Zaprowadzę. - Mówił prędko jakby chciał mieć to już za sobą. Leon nie wiedział co o tym sądzić. Recepcjonista wyglądał jakby się jego bał.
- Dziękuję. - Odparł.
Conrad
skrzywił się lekko, lecz potem wstrząsnął głową jakby się
przesłyszał.
Szatnie
znajdowały się w korytarzu po lewej stronie od recepcji.
- Męska po prawej. - Otworzył drzwi szatni i zaprosił tam Leona.
- Spokojnie. Dalej sobie poradzę. Dziękuję.
Conrad
ponownie się skrzywił, lecz tym razem nie wstrząsnął głową.
Chyba do niego dotarły słowa Leona.
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się lekko. - Taka moja praca.
Oddalił
się z powrotem do recepcji.
- Dziwny typ. - Mruknął Leon i wszedł do szatni.
Strzeliło
w niego gorąco pary wodnej. Do uszu dobiegł głos plusków spod
pryszniców. Pomieszczenie było ogromne podzielone ścianami z
szafek.
Spojrzał
na swój kluczyk. „NO.544”. Przeszedł po kolei między szafkami
w poszukiwaniu swojej. Znajdowała się ona na końcu trzeciego
rzędu, tuż obok pryszniców. Po jej otwarciu, znalazł czarną
torbę ze złotymi paskami i napisem „Flaming Dance Complex” o
tym samym kolorze. Zajrzał do środka. Wewnątrz znajdowała się
jeszcze czarna bluzka na ramiączka z kapturem – znak rozpoznawczy
tancerzy Flaminga, czarne dresowe spodnie z niskim krokiem zwężane
ku nogawkom oraz biały t-shirt a na wszystkim tym znajdował się
napis sugerujący z jakiego studia tanecznego pochodził jej
właściciel.
- Starter Pack. - Powiedział pod nosem lekko rozbawiony.
Westchnął
i zaczął się przebierać. Założył nową bluzkę i spodnie.
Torbę, bluzę na ramiączka i swój plecak zostawił w szafce.
Zamknął ją za sobą i już miał odejść kiedy przypomniał sobie
o wodzie. Ponownie otworzył szafkę i zaczął szukać butelki z
napojem. Nagle usłyszał za sobą kroki. Kątem oka dostrzegł
wysokiego chłopaka z czarnymi zaczesanymi do tyłu włosami. Ubrany
był we „flamingowe” spodnie i t-shirt. W uszach miał kolczyki w
kształcie szpikulca. Po jego sylwetce widać, że kształtuje go nie
tylko taniec ale i siłownia.
Zatrzymał
się siedem szafek przed Leonem. Otworzył swoją i zostawił tam
jedynie torbę. Wodę wziął ze sobą. Kiedy schylał się Leon
zauważył, że miał bliznę na szyli. Otaczała ona cały kark,
jakby ktoś mocno zacisnął na nim linę.
Chłopak
zauważył, że jest obserwowany.
- My się chyba nie znamy. - Wyciągnął rękę. - Damian Edward Zakrzewski, ale ludzie mówią na mnie Dez.
- Leon. - Uścisnął dłoń.
- Rozumiem, że na zajęcia do Flaminga?
- Tak. Dzisiaj pierwszy raz.
- Domyślam się, bo ja też ćwiczę u niego i nie widziałem ciebie tu wcześniej. Możesz mi zdradzić jaki kształt ma twój odoku? - Wyszeptał.
- Odoku? - Zdziwił się Leon.
- Aaa... Czyli ty go jeszcze nie odblokowałeś. Wow, skoro tak to musisz świetnie tańczyć, że cię przyjął.
- To znaczy... tak... w sumie... - Przerywał co chwila.
- Zobacz. Ostatnio nauczyłem się piruetu z nogą otwartą a la seconde.
Dez
stanął pośrodku przejścia między szafkami w czwartej pozycji jazzowej, skierowany w stronę Leona. Wykonał pas de bourrée
i wszedł na relevé
robiąc zamach rękoma. Obrócił się raz za prawym ramieniem z nogą
na passé.
Następnie przeszedł do piruetów. Widać, że tańczył
nie od dziś. Mimo, że dopiero co opanował możliwy najtrudniejszy
piruet to wykonywał go technicznie nadzwyczajnie dobrze. Głowa
robiła szybkie skręty tak, że prawie nie spuszczał Leona z oczu.
W
tym momencie coś się wydarzyło. Blizna na szyli Deza zaczęła
świecić czerwonym światłem. Leon prędko odskoczył w tył.
- Co to jest?!
Dez
z powrotem złożył nogę na passé.
Podciągnął się jeszcze wyżej na relevé
i zszedł do czwartej jazzowej. Jego blizna z powrotem wróciła do
normalnego stanu.
- Co ma być czym? - Spytał zdezorientowany Dez.
- Czemu twoja blizna świeciła? - Otworzył szeroko oczy na te wspomnienie.
- Bo już tak mamy. - Urwał. - Czekaj. - Podszedł do Leona i obejrzał jego szyję. - Czemu ty nie masz blizny?
- A dlaczego miałbym mieć? Przecież nic sobie nie zrobiłem. - Leon był kompletnie zdezorientowany.
- Każdy Dansurai ma bliznę, skąd podczas tańca wydobywa się energia. Skoro jej nie masz to może znaczyć tylko jedno... jesteś zwykłym człowiekiem. - Zrobił minę jakby wszystko nagle stało się jasne.
- Wow. Przed chwilą mówiłeś, że muszę być naprawdę świetnym tancerzem skoro tu jestem. - Powiedział z lekką nutką zadzioru w głosie.
- Tancerzem może i jesteś, ale nami nigdy nie będziesz.
- Wami? A kim wy niby jesteście. - Zadrwił.
- Dansurai. Obrońcy krajów. Stawiani na równi z wojskiem.
- Obrońcy krajów... - Zaczął zastanawiać się Leon. - Chyba chodzi mu o Innych. - Powiedział pod nosem.
- Tak. - Warknął. - Tak nazywają nas ci wszyscy niewdzięczni ludzie. Nie wiem czy da się policzyć ile dla was zrobiliśmy. - Trzasnął szafką i odszedł.
Leon stał chwilę przyglądając się odchodzącemu chłopakowi.
Miał silny charakter. Zawsze umiał postawić na swoim. To jednak nie obierało mu zdrowego rozsądku. Wiedział kiedy należy odpuścić
Miał silny charakter. Zawsze umiał postawić na swoim. To jednak nie obierało mu zdrowego rozsądku. Wiedział kiedy należy odpuścić
- Dansurai... - Wyszeptał. - Nowy termin do słownika.
Zamknął
szafkę i ruszył w ślady Deza.
***
- Akihiko. Czemu nasze cienie nie wróciły? - Spytał Shingo idąc ulicą.
- Gdyby kogoś spotkały to by prędko wróciły nas poinformować. Tak to pewnie są już pod sklepem. O...! Patrz. - Wskazał na ścianę sklepu ze strojami karnawałowymi.
Znajdowały
się na niej dwie czarne masy. Kiedy podeszli bliżej cienie spłynęły
na chodnik a następnie wróciły na swoje miejsce - każdy do
swojego właściciela.
- A nie mówiłem? - Akihiko pochylił się nad przyjacielem. Był od niego wyższy o głowę. - Chodźmy. - Machnął ręką i podeszli bliżej do budynku.
Drzwi
sklepu były oszklone. Akihiko spojrzał przez szybę. W
pomieszczeniu panował mrok. Jedynym widocznym punktem było
niebieskie światełko alarmu.
- Masz ten klucz? - Spytał.
Shingo
pogrzebał w kieszeni i po chwili wyciągnął to o co pytał
Akihiko. Dał go koledze, który włożył go do drzwi. Już
przekręcał zamek kiedy Shingo nagle wypalił.
- A co z alarmem?
- Ach... - Westchnął z irytacją Akihiko. - Wszystko spokojnie. Jestem na to przygotowany.
Przekręcił
klucz w zamku. Odetchnął ciężko i otworzył drzwi. Od razu po
wejściu usłyszeli dźwięk sygnalizujący wkroczenie do budynku.
Podniósł klapkę, pod którą znalazł klawiaturę.
- 2,5,8,7,4,9. - Powiedział wystukując poszczególne cyfry.
Modem
przestał wydawać dźwięk a na ekranie pojawił się komunikat
„rozbrojone”. Shingo podszedł do kolegi.
- Skąd znasz hasło?
- Powiedzmy, że mój cień sięga daleko. - Mrugnął do kolegi chociaż nie był pewny czy to zobaczył. - Znajdź ten strój. Tylko nie włączaj światła. Nie chcemy by ludzie nabrali jakiś podejrzeń.
- Mam małą, słabą latarkę.
Akihiko
wyjął także swoją. Jej słabe światło oświetliło najbliższe
wystawy ubrań. Zaczął przeglądać: batman, spidermen, smok,
czarownica... Nic czego szukał.
Zadaniem
uczniów czwartego roku Akademii Dansurai było nagranie swojej
tanecznej wizytówki, w której samego tańca miało być co najmniej
minuta. To w jakim stylu i jakiej scenografii to nagrają było już
ich sprawą. Mieli pokazać swoje największe atuty i po prostu się
tanecznie przedstawić. Wiadomo, że sam pomysł na nagranie,
otoczenie, strój też były punktowane. Dlatego Akihiko szukał
czegoś niezwykłego.
Wdrapał
się na drabinę. W wyższych partiach sklepu także nic nie znalazł.
- Akihiko. - usłyszał głos kolegi. - Możesz tu podejść?
Wystraszył
się czegoś czy może faktycznie coś znalazł? Zastanawiał się.
Chłopak
skierował się w stronę, z której dochodził głos Shingo. Zdołał
go spostrzec w mroku po drugiej stronie sklepu.
- Masz coś? - Zapytał Akihiko, podchodząc.
- Patrz na to. - Wskazał na drzwi ukryte za wystawami.
- „Teledyski” - Przeczytał Akihiko. - To może być to.
Chwycił
za klamkę. Drzwi otworzyły się z łatwością. W pokoju nie widać
było ścian. Wszystko tonęło w ubraniach.
- Jak my coś tu znajdziemy? - Odezwał się Shingo i podszedł do pierwszej wystawy po jego prawej stronie. - Biała prześwitująca sukienka, czarne koronkowe topy i spodenki jeansowe. - Przeglądał ubranie po ubraniu. - A tutaj to są nawet pióra. Festiwal w Rio? - Zapytał drwiąc.
- Nie. Dział „R”. Kategoria „Rihanna”. - Wskazał na początek wystawy gdzie widniały tabliczki.
- Super, że tak to wszystko posegregowali, ale raczej wątpię, że będzie tu dział „rzeczy dla Akihiko”.
Ten
podszedł do wystaw po swojej lewej stronie.
- 30 Seconds to Mars... Adele... Beyoncé... Coldplay... To nie tu. Jeszcze dalej. Enrique Iglesias... Inna... Jessie J... Katerine... Lady Gaga... Adam Lambert... Jennifer Lo... - Zatrzymał się. - Chwila. Adam Lambert? Może to. - Zaczął przeglądać tę kategorię. - If I Had You... Whataya Want from Me... Another Lonely Night... Jest! Ghost Town.
- Znalazłeś? - Zapytał Shingo.
- Tak. - Odparł Akihiko i zdjął wieszak z wybranym strojem. - Idziemy.
***
Świtało.
Cienie powoli stawały się coraz krótsze. Jak zwykle nad ziemią
unosiła się mgła. Mimo to Karina dobrze wiedziała gdzie iść.
Znała ten teren dobrze jak własną kieszeń.
Mogłabym
zostać przewodnikiem polowań. Myślała. Przewodziłabym grupami
łowieckimi, pokazywałabym gdzie są dogodne miejsca do polowań,
doradzałabym jakiej broni używać, kiedy jest najlepszy termin na
polowanie. To jednak nigdy nie będzie miało miejsca.
Rodzina
Kariny nie należała do zamożnych. Ledwie wiązali koniec z końcem.
Musiała pomagać w domu i rzadko zdarzało się, że znalazła czas
dla siebie.
- Niedługo wymrzemy tak jak wy. - Zaśmiała się i spojrzała na swojego odoku.
Był
nim potężny smilodon, tygrys szablozębny - a raczej energia
uformowana w jego kształt.
Tygrys
mruknął.
- Co jest Tiger? Przecież wszystkie smilodony wymarły 10 tysięcy lat temu. Nie masz co za nimi płakać. Nawet ich nie znałeś.
Tiger
ponownie mruknął.
- Ach... - Westchnęła. - Widzę, że masz dziś gorszy dzień.
Szli
wybrzeżem wyspy. Mimo, że Karina nie przepadała za swoim życiem
cieszyła się, że mogła mieszkać właśnie tu – na wyspie
Vancouver. Przyroda była piękna a zwłaszcza o tej porze roku. To
jednak kryło swoją mroczną stronę. Rozpoczął się maj. A maj to
czas polowań na niedźwiedzie. Karina nigdy jeszcze żadnego nie
upolowała, chociaż miała szansę nie raz. Przyczyna była prosta.
Polować można tylko i wyłącznie na stare osobniki a jak ona jedna
mogłaby donieść do domu ponad trzysta kilogramów mięsa?
Preferowała wilki. A i takiego wilka łatwiej upolować niżeli
niedźwiedzia. Niestety nie miała licencji na broń palną. Tak więc
doskonaliła się w łucznictwie. Tej sztuki nauczył ją jej
dziadek. Jako myśliwy spędzał wiele czasu na łonie natury a
towarzyszyła mu jego wnuczka. To właśnie po nim odziedziczyła
zamiłowanie do łowiectwa.
Przystanęła
przy górce kamieni. Musnęła wierzchem dłoni piasek.
- Jest niedaleko. - Mruknęła.
Rozejrzała
się po okolicy. Drobne fale lekko obijały się o brzeg. Wiatr
poruszał drzewami. Wszystko wyglądało spokojnie, mimo to w okolicy
czaił się drapieżnik.
Ślady
łap prowadziły wzdłuż plaży.
Dziwne.
Pomyślała. Zwykle poruszają się w grupie.
Wstała
i stanęła twarzą do oceanu.
- Mogę sobie trochę pomóc. 5, 6, 7, i...
Wykonała
krótką kombinację ruchów. Energia wokół zawirowała a następnie
wniknęła jej w oczy. Ich kolor całkowicie zmienił się na
czerwony.
- Od razu lepiej. - Uśmiechnęła się.
Ruszyła
tropem wilka. Teraz dokładnie widziała ślady. W jej oczach
podświetlały się one na czerwono co było wręcz niemożliwe do
niezauważenia. Co jakiś czas patrzyła na Tigera. On jako czysta
energia wyglądał tak samo jak wcześniej.
Kariny
pasją niegdyś był taniec. Jej kolega Liam starszy był od niej
prawie dziesięć lat, lecz był na
tyle przyjacielski, że bariera wiekowa nie grała tu dużej roli.
Był choreografem. Pracował w mieście Vancouver na kontynencie. Co
któryś weekend przyjeżdżał na wyspę do Yuquot
by odpocząć. Karina oczywiście wykorzystywała to jak mogła.
Pytała się o jego zawód. Szybko pochłonął ją taniec. Liam
dawał jej wiele różnych zadań i stawiał jej drobne cele takie,
by jak wracał tydzień czy dwa później, ona potrafiła już to
wykonać. Dziewczyna miała takie zawzięcie, że osiągnęła
szpagat już po czterech miesiącach indywidualnych ćwiczeń.
Po
pół roku zauważyła coś dziwnego. Poczuła w sobie nieprzebrane
źródła energii. W końcu, pewnego razu, kiedy była sama w domu,
poniosło ją w tańcu. Światło błysnęło, energia się
zmaterializowała. Sama Karina bardzo się tego wystraszyła, miała
wtedy dopiero jedenaście lat. Domyślała się co się wtedy stało,
lecz postanowiła, że wstrzyma się z treningami na kilka dni, aż
do powrotu Liama. Kiedy wrócił na wyspę zapytała się go o to
wydarzenie, lecz nie powiedziała mu, że to ona była tą osobą
ale, że słyszała o tym w telewizji. Wtedy dowiedziała się, że
należy do grupy ludzi, potocznie nazywanych Innymi. Trzymała to w
sekrecie, bo bała się konfrontacji z ludźmi. Już sama nazwa
„Inny” wskazuje, że jest się nie takim jak reszta ludzi.
Mijały
lata a ona powoli odkrywała swoje możliwości. Bawiła się tańcem,
tworzyła własne ruchy, łączyła je z pochodzącymi z innych
stylów. Wzrok Myśliwego - kombinacja ruchów dająca jej możliwość
dokładnego widzenia rzeczy prawie niewidocznych, była jej pierwszą
kombinacją dającą coś więcej niż same światła i piękno.
Często wykorzystywała to w polowaniu. W krótkim czasie po okolicy
rozniosła się wieść o młodej łowczyni, będącej w stanie
wytropić każde zwierzę. Pewnego razu zgłosił się do niej
mężczyzna. Poprosił ją o pomoc w polowaniu na niedźwiedzia.
Karina nie bała się go. Nie wyglądał niebezpiecznie. Poszli razem
do lasu. Przez dłuższy czas nie mogli znaleźć ani śladu
zwierzęcia. Dziewczyna nie chciała zasmucić mężczyzny, więc
powiedziała, że musi udać się na stronę. W rzeczywistości
wykonała tam swoją kombinację – Wzrok Myśliwego. Dalsze
poszukiwania poszły im łatwiej. Po pół godzinie znaleźli dużego,
starego grizzly. Mężczyzna ubił niedźwiedzia po czym zwrócił
się do dziewczyny. Powiedział, że wyczuł energię, którą użyła
do znalezienia zwierzęcia. Wyjawił jej, że wie iż ona tańczy i
posługuje się energią z tańca. Dziewczyna się wystraszyła, lecz
on obiecał jej, że nie wyjawi jej sekretu. Przyznał się, że i on
należał do tej grupy. W zamian za pomoc w polowaniu nauczył ją
kombinacji aktywującej odoku.
W
ten właśnie sposób poznała Tigera. Od tamtej pory zawsze
towarzyszył jej w polowaniach. Karina nie pomaga już ludziom w
łowach. Po pierwsze miała na to mało czasu, po drugie tylko wtedy
mogła spędzić czas z Tigerem. Nikt prócz niej i tamtego mężczyzny
nie zna prawdy o jej faktycznych zdolnościach.
- I niech tak zostanie. - Mruknęła.
Niebo
zaczęły pokrywać czarne chmury. Nim się obejrzała a zaczęło
padać.
- Chyba dziś nici z polowania. - Stwierdziła z rezygnacją. - Wracajmy. - Odwróciła i skierowała się ku plaży.
W
drodze powrotnej rozmawiała z Tigerem. Oczywiście on nie
odpowiadał. Wydawał z siebie jedynie pomruki.
Po
pewnym czasie znaleźli się na brzegu wyspy. Morze było wzburzone.
Karina żałowała, że wcześniej nie sprawdziła prognozy pogody.
Niepotrzebnie
wybrałam się dzisiaj na polowanie. Pomyślała. Mogłam zostać w
domu i pomóc rodzicom. Chociaż, wtedy nie zobaczyłabym się z
Tigerem.
Takie
myśli krążyły w głowie dziewczyny aż do momentu kiedy znalazła
się przy pomoście.
- Łódka? Tutaj?
Przechodziła
tędy wiele razy i pierwszy raz widziała żeby coś było
przymocowane do pomostu.
Do
kogo ona należała? Zastanawiała się.
Skierowała
się w stronę miasta. Zrobiła kilka kroków gdy nagle stanęła.
- A co mi tam?
Zawróciła.
Tiger podążał za nią krok w krok. Kiedy znalazła się na
pomoście zawiał mocniejszy wiatr. Nogi się pod nią ugięły.
Zasłoniła twarz dłonią. Tiger mruknął.
- Spokojnie. - Odparła.
Podeszła
do łódki. Przymocowana była do pomostu grubym sznurem. Przed
deszczem chronił ją nieprzemakalny, granatowy materiał.
- Dobrze zabezpieczona. - Stwierdziła z uznaniem.
Podniosła
materiał by sprawdzić zawartość łódki. Wtem usłyszała ryk.
Nie był to jednak znany odgłos jej odoku. Odwróciła się. Na
początku pomostu stał niedźwiedź. Odcinał jej jedyną drogę
ucieczki.
Jak
ja i Tiger mogliśmy go nie zauważyć? Zbytnio zajęłam się tą
przeklętą łódką.
Chwyciła
łuk i oddała dwa strzały. Chybiła.
- Tiger! - Zawołała.
Odoku
rzucił się na baribala. Niedźwiedź stanął na tylnych nogach.
Był ogromny. Na pewno ważył więcej niż trzysta kilogramów.
Smilodon złapał się za brzuch bestii. Ta w odwecie przygniotła
tygrysa do podłoża. Tiger rozszczepił się na drobną energię,
którą od razu rozwiał wiatr. Deski pod łapami niedźwiedzia pękły
sprawiając, że utknął. Karina zyskała przez to trochę czasu.
Chwyciła za łuk. Sięgnęła także po strzałę, lecz gdy ją
dosięgnęła cała reszta wysypała się wprost do wody.
- Psia krew! - Zawołała.
Naciągnęła
ostatnią strzałę i wystrzeliła. Miała tego dnia fatalny cel.
Trafiła baribala w ramię. Niedźwiedź ryknął.
- Nie! - Krzyknęła ze złością.
Jedyną
drogą ucieczki była łódka. Odgarnęła część materiału i
wskoczyła do środka. Prędko odwiązała sznur z pomostu.
Niedźwiedź
uwolnił się. Wściekły ruszył w jej stronę przyspieszając z
każdym krokiem.
- Nie ma tak łatwo!
W
łódce znalazła wiosło, którym odepchnęła się od pomostu.
Deszcz padał coraz bardziej. Zapowiadało się na potężną burzę.
Zdołała
odpłynąć od pomostu kiedy przypomniała sobie o czymś.
Niedźwiedzie potrafią pływać!
Baribal
wskoczył do wody. Zbliżał się do niej niemiłosiernie szybko.
Karina w odwecie wiosłowała na pełnych obrotach, coraz bardziej
oddalając się od brzegu. Niedźwiedź jednak był bardzo dobrym
pływakiem i ją dogonił. Chwycił za łódkę przechylając ją na
swoją stronę. Karina uderzyła w łapę niedźwiedzia wiosłem.
Baribal ryknął i zsunął pazury do wody.
Wiatr
przybrał na sile. Łódka zaczęła powoli oddalać się od bestii.
Niedźwiedź po chwili zrezygnował i zawrócił.
- Chyba woli pstrągi. - Stwierdziła Karina ciężko dysząc.
Co
teraz? Zaczęła się zastanawiać. Na brzeg nie wrócę, bo baribal.
Na wodzie nie zostanę, bo sztorm. Jedynie mogę dopłynąć w inne
miejsce, może do Yuquot?
Fale
jednak miały inny plan. Oddalały ją coraz bardziej od brzegu na
otwarty ocean. Wiosłowała co sił w rękach, lecz nie dawało to
dużych efektów. Odłożyła na chwilę wiosła i wstała kurczowo
trzymając się burty. Niedźwiedź wyszedł już na brzeg i kierował
się w stronę lasu.
- Czyli Wzrok Myśliwego nadal działa. Ciekawe jak długo się utrzyma. - Powiedziała pod nosem. - Jeszcze nie ma południa a już coś się wydarzyło! - Krzyczała. - Co jeszcze mnie dziś czeka!?
Silna
fala uderzyła o łódkę. Karina straciła równowagę. Uderzyła
głową o ławkę łódki po czym zemdlała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz