Półwysep
Iberyjski, Starożytność
Lucario,
mimo swego młodego wieku miał szczęście widzieć
wielu ludzi, wiele miejsc i wiele zjawisk. Wojna trwała już jakiś
czas. Rzym nieustępliwy w swych działaniach wciąż zawzięcie
atakował tereny półwyspu.
Chłopak
od dziecka był sierotą, wychowywanym przez wojownika rzymskiego.
Prawda nigdy nie była ukrywana. Jego obecny opiekun pozbawił życia
rodziców Lucario kiedy ten był jeszcze mały. Rzymianin miał zabić
także i niemowlę lecz coś się w nim poruszyło, złapało za
serce i nie zdołał opuścić miecza na główkę Iberyjczyka.
Obecnie,
pomimo swojej wiedzy Lucario nie czuł nic do kraju, z którego
pochodził co więcej, stał po stronie Rzymu za plecami opiekuna.
Nauczył się strzelać, walczyć mieczem i zabijać. Nie znał
jednak ceny życia ludzkiego. Rzymianin wiele razy uświadamiał go,
że jednym ruchem może zmienić wiele, pozbawić kogoś dosłownie
wszystkiego. Dla niego jednak znaczyło to tyle co nic. Sądził, że
to było jego zadaniem jako „Rzymianina”, bo za takiego się
uważał. Żołnierz nie miał mu za złe jego przywiązania do Rzymu
i cesarza, wręcz przeciwnie, cieszył się. Było w tym jednak coś
co nie dawało mu spokoju. Wielu Rzymian nie zwracało uwagi na
wartość ludzkiego życia. Jak cięli, tak i umierali. Żołnierz
jednak wierzył, że przed zadaniem ciosu należy się chwilę
zastanowić. Pomyśleć nad losem osoby, którą chce się zabić.
Jeżeli człowiek nie pojmie tej idei to będzie po prostu
barbarzyńcą. Każdy ruch ma znaczenie.
Przeszli
przez leśny zagajnik i dotarli na polanę, gdzie toczyła się
bitwa.
- Pamiętaj co Ci cały czas wpajałem.
Lucario
usłyszał te słowa tak nagle, że aż podskoczył. Po chwili zebrał
się w sobie. Wyjął miecz z pochwy, pokiwał głową i ruszyli.
Walka
była zacięta. Strzały latały nad głowami. Wir walki pochłaniał
krzyki i jęki ludzi. Tu jeden żołnierz się przewrócił, tam
trysnęła krew, a jeszcze dalej głowa została pozbawiona reszty
ciała i wyleciała w powietrze. Jednym słowem, masakra.
Lucario
wpadł między dwóch walczących. Zdołał zasłonić się mieczem i
odparować oba ciosy. Chłopak popędził dalej, szukając sobie
miejsca do walki. Zauważył dwóch przeciwników walczących
przeciwko jednemu Rzymianinowi. Pognał prędko z pomocą.
Oboje
stali do niego plecami. Nie mógł jednak tak po prostu ich zabić.
Uderzył jednego płazem miecza. Ten, pełen czarnych myśli,
chwycił się za bok. Klepał się po ciele i patrzył na nie, jakby
je pierwszy raz widział. Kiedy jednak upewnił się, że nic mu nie
jest zwrócił wzrok na Lucario. Gniew w nim wezbrał i ruszył na
chłopaka.
Przeciwnik Lucario miał duże
umiejętności, być może nawet za duże jak na chłopaka. Nie
żałował jednak swojej decyzji. Sprawienie by kompan mógł nieco
odetchnąć było jak dotąd jego jedynym celem. Co się dalej z nim
potoczy to była tylko i wyłącznie jego sprawa.
Przeciwnik
machnął mieczem. Lucario szybko się schylił. Ostrze śmignęło
tuż nad jego głową, przycinając mu czarne włosy. Nadarzyła się
okazja na zyskanie przewagi. Odepchnął Iberyjczyka kopniakiem. Ten
stracił równowagę i runął na plecy, wypuszczając broń przy
zderzeniu z ziemią. Lucario wykorzystał ten moment i podbiegł do
przeciwnika. Ten podpierając cofał się by dosięgnąć miecz, lecz
chłopak był szybszy i przyłożył kraniec ostrza do szyi
Iberyjczyka. Już miał pchnąć kiedy coś się wydarzyło.
Krzyki
wokół ustały. Tak właściwie to wszystko ustało, zamarło w
bezruchu. Ani trawa, ani drzewa nie poruszały się od wiatru, który
w tych rejonach jest normalnością. Lucario czuł się jakby był
jedyny na świecie. Przerażony zaczął rozglądać się po okolicy.
Wszystko było takie same – zastygłe, a on – wręcz przeciwnie.
W jednej chwili wszystko ściemniało a co jest najdziwniejsze na
niebie nie było ani jednej chmurki. Słońce po prostu zbladło.
Niebo zmatowiało. Całą ziemię i wszystko dookoła przykrył cień.
Lucario odwrócił wzrok od otoczenia i skierował je na Iberyjczyka.
To co tam zobaczył przeraziłoby niejednego Rzymianina. W miejscu
gdzie przed chwilą siedział przeciwnik znajdował się kościotrup
w takiej samej pozycji co, załóżmy na to, jego poprzednik. Chłopak
wrzasnął i prędko odskoczył. Potknął i przewrócił się o
czyjąś nogę. Pozbierał się prędko i spojrzał do kogo ona
należała. Była ona własnością kolejnego szkieletu. Jego uwagę
teraz zwróciło otoczenie. Tam gdzie przed chwilą był rysunek
walki ludzi, znajdował się także obraz bitwy, ale kościotrupów,
także zastygłych. Lucario zauważył, że nie mieli na sobie zbroi.
- Co tu się dzieje?
Nagle
usłyszał pewne głosy, które stawały się coraz donośniejsze.
Wydobywały się one z wnętrza szkieletów. Wsłuchał się
dokładniej w dźwięk.
Danse macabre, danse macabre, danse macabre...
Kiedy głosy stały się już
wyraźne i potężne, szkielety poruszyły się. W pozach jakich stali
i naprzeciwko kogo z tą osobą zaczęły podskakiwać. Pary
wymieniały, okrążały się. Wszystko to wyglądało dość dziwnie
i mrocznie. Lucario usłyszał także i uderzenia, pochodzące
podobnie jak i głosy z wnętrza szkieletów. Tworzyło to jakby
pewną muzykę, pod którą mroczni tancerze podrygiwali. Z czasem
muzyka przyspieszyła a i kościotrupy nie zwolniły. Zaczęły
mimowolnie szturchać Lucario. Jeden z tancerzy ukłuł chłopaka
żebrem w dłoń. Odsunął się prędko. Wszelkie skoki i
nieregularne ruchy stawały się dla niego coraz bardziej
niebezpieczne. Nie wiedział co robić. Czy śmiać się, czy
uciekać, czy położyć i czekać aż wszystko się skończy.
Wydarzyło się to tak szybko, że targało nim wiele uczuć. Na
pewno jednym z pragnień była ciekawość. Zauważył, że mroczni
tancerze wykonywali w pewien sposób taniec rytualny. Tworzyli oni
okręgi, których środkiem był ten sam kościotrup, który zastąpił
przeciwnika Lucario.
- A jeżeli to jakaś zagadka...?
Chłopak ostrożnie wyminął
szkielety i po chwili znalazł się pośrodku sceny. Spojrzał na
swojego rywala. On jedyny siedział w miejscu w tej samej pozie, w
jakiej go zostawił.
W tym momencie jednemu z
mrocznych tancerzy odpadł kawałek palca i uderzył Lucario w ucho.
Przerażony wzdrygnął się i odskoczył w bok.
- Co tu się dzieje!? - złapał się za włosy i zaczął je tarmosić.
Nie wiedząc co robił wstał i
wyjął miecz z pochwy. Skierował się w stronę najbliższych
tancerzy. Uniósł ostrze i ciął. Jednego trafił tuż nad miednicą
a jego partnera pod klatką piersiową. Dwójka tancerzy rozsypała
się na pojedyncze kości.
Rozejrzał się ponownie. Nic
się nie wydarzyło. Inni tańczyli niewzruszeni.
- A co jeśli...?
Odwrócił się do rywala.
Uniósł ostrze i ponownie machnął. Oddzielił czaszkę od reszty
ciała, które po chwili się rozsypało.
Muzyka ucichła. Podniósł się
prędko i rozejrzał. Poczuł na sobie wzrok tysiąca mrocznych
tancerzy. Wszyscy stali zwróceni w jego stronę w bezruchu.
- O... Chyba coś zadziałało...
I wtedy dopiero wszystko się
zaczęło.
Z wnętrza szkieletów wydobyła
się muzyka. Jakby cały Rzym nagle zaczął śpiewać chórem.
Tancerze już nie podrygiwali. Rzucili się w wir tańca i szalonych
kroków. Ich tempo było zawrotne. Mimo to nie wpadali na siebie
nawzajem, jakby wszystko było już wcześniej ustalone.
Lucario nagle poczuł ogromną
chęć dołączenia do tańca. Wypuścił miecz i wskoczył w tłum.
Jego ciało przeniknęła energia jakiej nigdy wcześniej nie
doświadczył. Przerodziła się ona w ruchy. Wyginał, kręcił się,
tworzył przeróżne kombinacje. Nie miał pojęcia, że stać go na
coś takiego.
Przy każdym tupnięciu,
uderzeniu w ziemię unosiła się mgła w różnych kolorach. Lucario
zauważył ten fakt, lecz był tak pochłonięty swym zajęciem, że
to ignorował. Zapomniał o toczonej chwilę wcześniej walce. Nie
istniało nic prócz ruchów i energii wręcz rozdzierającej jego
ciało.
Złapał za rękę jednego z
kościotrupów. Moc ponownie przeszła przez jego ciało. Miał już
jej w sobie tyle, że sam taniec nie wystarczał by móc się jej
pozbyć. Poczuł jakby jego klatka piersiowa się rozdzierała. W tym
momencie to on kontrolował muzykę. Wydobywała się ona z jego
wnętrza. Zaczął skakać i obracać kościotrupa. Nie interesowało
go to, że tańczył ze szkieletem. Ważny był sam taniec.
Podniecało go to, że to on prowadził i w parze, i w całej grupie.
Zaczął się śmiać. Mogło to trwać w nieskończoność.
Zauważył jednak coś co
sprowadziło go na ziemię. Za szkieletem, z którym tańczył,
między innymi tancerzami siedział jego rywal dokładnie w tym samym
miejscu w jakim go zostawił. O dziwo z powrotem był cały. Jakby
Lucario nigdy wcześniej go nie rozsypał na części.
Przerwał taniec. Energia w nim
pulsowała, lecz przestał zwracać na to uwagę. Minął innych
tancerzy i chwilę później znalazł się na miejscu.
- Czemu tylko ty tak siedzisz?
Brak odpowiedzi.
- Halo!
Cisza.
- Nie chcesz nic mówić to zamilkniesz na zawsze.
Podniósł miecz z podłoża i
uniósł go nad głowę. Wszystko wokół wracało powoli do normy.
Kościotrupy przybrały z powrotem postaci ludzi i wrócili do
pozycji, w których wcześniej zastygli. Słońce nabrało swojej
żółtej barwy a ziemia się rozjaśniła. Rywal podobnie jak inni
przybrał na wadze. Lucario czuł te zmiany, lecz jego uwagę
przykuwał tylko i wyłącznie przeciwnik. Już miał ciąć kiedy
przypomniał sobie słowa Opiekuna. Zastanowił się chwilę.
- Może to nie ty jesteś powodem tego zamieszania?
Miecz zawisł w powietrzu. Gwar
walki ponownie wypełnił uszy Lucario. Już miał opuścić miecz i
odejść kiedy jego prawą rękę przeszył piekielny ból. Schylił
się wypuszczając miecz. W jego bicepsie tkwiła drewniana strzała.
Czerwona substancja skapywała z opuszków palców. Spojrzał w
stronę skąd przyleciał pocisk. W tłumie nie mógł jednak
dostrzec łucznika. Skierował wzrok na swojego rywala. Lucario myślał, że
to on czuł się tragicznie po tym co przeszedł, w dodatku ze
strzałą tkwiącą w jego ręce, ale to rywal miał gorszą minę od
niego – przynajmniej tak mu się wydawało. Patrzył się w trawę
pustym wzrokiem. Mówił sobie coś pod nosem. Lucario przybliżył
się do niego.
- Danse macabre, danse macabre, danse macabre...
- I taniec kościotrupów, co? - zagadał Lucario.
Iberyjczyk spojrzał przerażony
na chłopaka.
- Mamy trochę do pogadania. Lucario. - przytrzymując lewą, wysunął prawą rękę. Skrzywił się z bólu.