sobota, 23 kwietnia 2016

PROLOG



Półwysep Iberyjski, Starożytność

Lucario, mimo swego młodego wieku miał szczęście widzieć wielu ludzi, wiele miejsc i wiele zjawisk. Wojna trwała już jakiś czas. Rzym nieustępliwy w swych działaniach wciąż zawzięcie atakował tereny półwyspu.
Chłopak od dziecka był sierotą, wychowywanym przez wojownika rzymskiego. Prawda nigdy nie była ukrywana. Jego obecny opiekun pozbawił życia rodziców Lucario kiedy ten był jeszcze mały. Rzymianin miał zabić także i niemowlę lecz coś się w nim poruszyło, złapało za serce i nie zdołał opuścić miecza na główkę Iberyjczyka.
Obecnie, pomimo swojej wiedzy Lucario nie czuł nic do kraju, z którego pochodził co więcej, stał po stronie Rzymu za plecami opiekuna. Nauczył się strzelać, walczyć mieczem i zabijać. Nie znał jednak ceny życia ludzkiego. Rzymianin wiele razy uświadamiał go, że jednym ruchem może zmienić wiele, pozbawić kogoś dosłownie wszystkiego. Dla niego jednak znaczyło to tyle co nic. Sądził, że to było jego zadaniem jako „Rzymianina”, bo za takiego się uważał. Żołnierz nie miał mu za złe jego przywiązania do Rzymu i cesarza, wręcz przeciwnie, cieszył się. Było w tym jednak coś co nie dawało mu spokoju. Wielu Rzymian nie zwracało uwagi na wartość ludzkiego życia. Jak cięli, tak i umierali. Żołnierz jednak wierzył, że przed zadaniem ciosu należy się chwilę zastanowić. Pomyśleć nad losem osoby, którą chce się zabić. Jeżeli człowiek nie pojmie tej idei to będzie po prostu barbarzyńcą. Każdy ruch ma znaczenie.
Przeszli przez leśny zagajnik i dotarli na polanę, gdzie toczyła się bitwa.
  • Pamiętaj co Ci cały czas wpajałem.
Lucario usłyszał te słowa tak nagle, że aż podskoczył. Po chwili zebrał się w sobie. Wyjął miecz z pochwy, pokiwał głową i ruszyli.
Walka była zacięta. Strzały latały nad głowami. Wir walki pochłaniał krzyki i jęki ludzi. Tu jeden żołnierz się przewrócił, tam trysnęła krew, a jeszcze dalej głowa została pozbawiona reszty ciała i wyleciała w powietrze. Jednym słowem, masakra.
Lucario wpadł między dwóch walczących. Zdołał zasłonić się mieczem i odparować oba ciosy. Chłopak popędził dalej, szukając sobie miejsca do walki. Zauważył dwóch przeciwników walczących przeciwko jednemu Rzymianinowi. Pognał prędko z pomocą.
Oboje stali do niego plecami. Nie mógł jednak tak po prostu ich zabić. Uderzył jednego płazem miecza. Ten, pełen czarnych myśli, chwycił się za bok. Klepał się po ciele i patrzył na nie, jakby je pierwszy raz widział. Kiedy jednak upewnił się, że nic mu nie jest zwrócił wzrok na Lucario. Gniew w nim wezbrał i ruszył na chłopaka.
Przeciwnik Lucario miał duże umiejętności, być może nawet za duże jak na chłopaka. Nie żałował jednak swojej decyzji. Sprawienie by kompan mógł nieco odetchnąć było jak dotąd jego jedynym celem. Co się dalej z nim potoczy to była tylko i wyłącznie jego sprawa.
Przeciwnik machnął mieczem. Lucario szybko się schylił. Ostrze śmignęło tuż nad jego głową, przycinając mu czarne włosy. Nadarzyła się okazja na zyskanie przewagi. Odepchnął Iberyjczyka kopniakiem. Ten stracił równowagę i runął na plecy, wypuszczając broń przy zderzeniu z ziemią. Lucario wykorzystał ten moment i podbiegł do przeciwnika. Ten podpierając cofał się by dosięgnąć miecz, lecz chłopak był szybszy i przyłożył kraniec ostrza do szyi Iberyjczyka. Już miał pchnąć kiedy coś się wydarzyło.
Krzyki wokół ustały. Tak właściwie to wszystko ustało, zamarło w bezruchu. Ani trawa, ani drzewa nie poruszały się od wiatru, który w tych rejonach jest normalnością. Lucario czuł się jakby był jedyny na świecie. Przerażony zaczął rozglądać się po okolicy. Wszystko było takie same – zastygłe, a on – wręcz przeciwnie. W jednej chwili wszystko ściemniało a co jest najdziwniejsze na niebie nie było ani jednej chmurki. Słońce po prostu zbladło. Niebo zmatowiało. Całą ziemię i wszystko dookoła przykrył cień. Lucario odwrócił wzrok od otoczenia i skierował je na Iberyjczyka. To co tam zobaczył przeraziłoby niejednego Rzymianina. W miejscu gdzie przed chwilą siedział przeciwnik znajdował się kościotrup w takiej samej pozycji co, załóżmy na to, jego poprzednik. Chłopak wrzasnął i prędko odskoczył. Potknął i przewrócił się o czyjąś nogę. Pozbierał się prędko i spojrzał do kogo ona należała. Była ona własnością kolejnego szkieletu. Jego uwagę teraz zwróciło otoczenie. Tam gdzie przed chwilą był rysunek walki ludzi, znajdował się także obraz bitwy, ale kościotrupów, także zastygłych. Lucario zauważył, że nie mieli na sobie zbroi.
  • Co tu się dzieje?
Nagle usłyszał pewne głosy, które stawały się coraz donośniejsze. Wydobywały się one z wnętrza szkieletów. Wsłuchał się dokładniej w dźwięk.
Danse macabre, danse macabre, danse macabre...
Kiedy głosy stały się już wyraźne i potężne, szkielety poruszyły się. W pozach jakich stali i naprzeciwko kogo z tą osobą zaczęły podskakiwać. Pary wymieniały, okrążały się. Wszystko to wyglądało dość dziwnie i mrocznie. Lucario usłyszał także i uderzenia, pochodzące podobnie jak i głosy z wnętrza szkieletów. Tworzyło to jakby pewną muzykę, pod którą mroczni tancerze podrygiwali. Z czasem muzyka przyspieszyła a i kościotrupy nie zwolniły. Zaczęły mimowolnie szturchać Lucario. Jeden z tancerzy ukłuł chłopaka żebrem w dłoń. Odsunął się prędko. Wszelkie skoki i nieregularne ruchy stawały się dla niego coraz bardziej niebezpieczne. Nie wiedział co robić. Czy śmiać się, czy uciekać, czy położyć i czekać aż wszystko się skończy. Wydarzyło się to tak szybko, że targało nim wiele uczuć. Na pewno jednym z pragnień była ciekawość. Zauważył, że mroczni tancerze wykonywali w pewien sposób taniec rytualny. Tworzyli oni okręgi, których środkiem był ten sam kościotrup, który zastąpił przeciwnika Lucario.
    • A jeżeli to jakaś zagadka...?
Chłopak ostrożnie wyminął szkielety i po chwili znalazł się pośrodku sceny. Spojrzał na swojego rywala. On jedyny siedział w miejscu w tej samej pozie, w jakiej go zostawił.
W tym momencie jednemu z mrocznych tancerzy odpadł kawałek palca i uderzył Lucario w ucho. Przerażony wzdrygnął się i odskoczył w bok.
    • Co tu się dzieje!? - złapał się za włosy i zaczął je tarmosić.
Nie wiedząc co robił wstał i wyjął miecz z pochwy. Skierował się w stronę najbliższych tancerzy. Uniósł ostrze i ciął. Jednego trafił tuż nad miednicą a jego partnera pod klatką piersiową. Dwójka tancerzy rozsypała się na pojedyncze kości.
Rozejrzał się ponownie. Nic się nie wydarzyło. Inni tańczyli niewzruszeni.
    • A co jeśli...?
Odwrócił się do rywala. Uniósł ostrze i ponownie machnął. Oddzielił czaszkę od reszty ciała, które po chwili się rozsypało.
Muzyka ucichła. Podniósł się prędko i rozejrzał. Poczuł na sobie wzrok tysiąca mrocznych tancerzy. Wszyscy stali zwróceni w jego stronę w bezruchu.
    • O... Chyba coś zadziałało...
I wtedy dopiero wszystko się zaczęło.
Z wnętrza szkieletów wydobyła się muzyka. Jakby cały Rzym nagle zaczął śpiewać chórem. Tancerze już nie podrygiwali. Rzucili się w wir tańca i szalonych kroków. Ich tempo było zawrotne. Mimo to nie wpadali na siebie nawzajem, jakby wszystko było już wcześniej ustalone.
Lucario nagle poczuł ogromną chęć dołączenia do tańca. Wypuścił miecz i wskoczył w tłum. Jego ciało przeniknęła energia jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył. Przerodziła się ona w ruchy. Wyginał, kręcił się, tworzył przeróżne kombinacje. Nie miał pojęcia, że stać go na coś takiego.
Przy każdym tupnięciu, uderzeniu w ziemię unosiła się mgła w różnych kolorach. Lucario zauważył ten fakt, lecz był tak pochłonięty swym zajęciem, że to ignorował. Zapomniał o toczonej chwilę wcześniej walce. Nie istniało nic prócz ruchów i energii wręcz rozdzierającej jego ciało.
Złapał za rękę jednego z kościotrupów. Moc ponownie przeszła przez jego ciało. Miał już jej w sobie tyle, że sam taniec nie wystarczał by móc się jej pozbyć. Poczuł jakby jego klatka piersiowa się rozdzierała. W tym momencie to on kontrolował muzykę. Wydobywała się ona z jego wnętrza. Zaczął skakać i obracać kościotrupa. Nie interesowało go to, że tańczył ze szkieletem. Ważny był sam taniec. Podniecało go to, że to on prowadził i w parze, i w całej grupie. Zaczął się śmiać. Mogło to trwać w nieskończoność.
Zauważył jednak coś co sprowadziło go na ziemię. Za szkieletem, z którym tańczył, między innymi tancerzami siedział jego rywal dokładnie w tym samym miejscu w jakim go zostawił. O dziwo z powrotem był cały. Jakby Lucario nigdy wcześniej go nie rozsypał na części.
Przerwał taniec. Energia w nim pulsowała, lecz przestał zwracać na to uwagę. Minął innych tancerzy i chwilę później znalazł się na miejscu.
    • Czemu tylko ty tak siedzisz?
Brak odpowiedzi.
    • Halo!
Cisza.
    • Nie chcesz nic mówić to zamilkniesz na zawsze.
Podniósł miecz z podłoża i uniósł go nad głowę. Wszystko wokół wracało powoli do normy. Kościotrupy przybrały z powrotem postaci ludzi i wrócili do pozycji, w których wcześniej zastygli. Słońce nabrało swojej żółtej barwy a ziemia się rozjaśniła. Rywal podobnie jak inni przybrał na wadze. Lucario czuł te zmiany, lecz jego uwagę przykuwał tylko i wyłącznie przeciwnik. Już miał ciąć kiedy przypomniał sobie słowa Opiekuna. Zastanowił się chwilę.
    • Może to nie ty jesteś powodem tego zamieszania?
Miecz zawisł w powietrzu. Gwar walki ponownie wypełnił uszy Lucario. Już miał opuścić miecz i odejść kiedy jego prawą rękę przeszył piekielny ból. Schylił się wypuszczając miecz. W jego bicepsie tkwiła drewniana strzała. Czerwona substancja skapywała z opuszków palców. Spojrzał w stronę skąd przyleciał pocisk. W tłumie nie mógł jednak dostrzec łucznika. Skierował wzrok na swojego rywala. Lucario myślał, że to on czuł się tragicznie po tym co przeszedł, w dodatku ze strzałą tkwiącą w jego ręce, ale to rywal miał gorszą minę od niego – przynajmniej tak mu się wydawało. Patrzył się w trawę pustym wzrokiem. Mówił sobie coś pod nosem. Lucario przybliżył się do niego.
    • Danse macabre, danse macabre, danse macabre...
    • I taniec kościotrupów, co? - zagadał Lucario.
Iberyjczyk spojrzał przerażony na chłopaka.
    • Mamy trochę do pogadania. Lucario. - przytrzymując lewą, wysunął prawą rękę. Skrzywił się z bólu.
    • Aarón. - pochwycił rękę i przekazali sobie uścisk.